EPILOG.

                Nie jestem bohaterem ani żadnym z herosów. Nie jestem wszechwiedzący. Nie jestem idealny. Jedyne co wiem na pewno, to fakt, że jestem człowiekiem. Składam się z dwustu sześciu kości, a mój szkielet waży około dwunastu kilogramów. Wewnątrz mnie bije serce składające się z dwóch przedsionków i dwóch komór.  Serce to pompuje krew do mojego organizmu, która płynie w moich żyłach jako gorąca ciecz.
                Dzisiejszego dnia nie czuję się dobrze. Jestem odrętwiały, czuję ból. To tak jakby w moich żyłach płynęło cierpienie zamiast czerwonej krwi. Staram się zapomnieć, ale kiedy tylko zamykam oczy, ona pojawia się przed nimi. Widzę ją też w swoich snach. W koszmarach jest ubrana w białą suknię i idzie w kierunku ołtarza. Wiem o tym, ponieważ to ja na nim stoję. Ubrany w czarny, połyskujący garnitur. Uśmiecham się, a ona błyska do mnie swoimi niebieskimi oczami. Potem mija mnie i okazuje się, że to nie ze mną ma zamiar spotkać się na ślubnym kobiercu. To Liam stoi kilka metrów za mną. Próbuję uciec, ale nie udaje mi się postawić pojedynczego kroku, więc przez resztę snu obserwuję i słucham, jak uroczyście składają sobie przysięgę. Budzę się, kiedy mają złożyć na swoich ustach pocałunek. Cieszę się, że chociaż tego nie muszę oglądać.
                Przechylam kieliszek whiskey i wzdycham. Życie jest dobre i jest piękne, ale tylko pod jednym warunkiem, że ma się z kim je dzielić. Na moją niekorzyść, ja chcę spędzić je tylko z Miley. Może to głupie i naiwne, ale już teraz, w wieku 20 lat, wiem, że to jest miłość, na którą inni czekają całe życie, a czasem nawet wtedy jej nie odnajdują.

                Późnym wieczorem samolot ląduje w Los Angeles. Lotnisko jest puste, kiedy przechodzę jego środkiem. Serce wali mi, jakby wystukiwało swój własny, bliżej mi nieznany rytm. Nie potrafię się uspokoić, moje myśli wędrują wokół jednej osoby. Prawdopodobnie nie myśli nawet o mnie w tej chwili, ani nie zamierza jutro przyjść, ale przynajmniej w końcu będę wiedział, na czym stoję i przestanę robić sobie nadzieję.

                W domu jest cicho, kiedy przekraczam jego próg. Słyszę tylko dudnienie swojego serca i miarowe tykanie zegara. Odkładam torby przy schodach i na palcach wchodzę na górę. Nie chcę nikogo obudzić, jednak gdy tylko łapię za klamkę drzwi, w korytarzu zapala się światło i z pokoju wyłania się mama w swoim niebieskim szlafroku.
- Cześć, przepraszam. Nie chciałem cię obudzić. – mówię cicho, żeby dać spokój, prawdopodobnie śpiącemu tacie i braciom.
- Nic się nie stało. Zadzwoniłeś tak niespodziewanie, że przez cały dzień wyglądałam taksówki przez okno.
- Przepraszam.
- Nick, nic się nie stało. Tylko nie strasz mnie tak więcej, jeśli nie masz powodu.
- Wiem, ja… Przepraszam. – to jedyne co przechodziło mi przez gardło, kiedy stałem przed nią i patrzyłem w jej matczyne oczy. Miałem ochotę się rozpłakać. To wszystko tak bolało i tak bardzo mnie przytłaczało, że potrzebowałem kogoś.
- Nicholas, przestań. – zaśmiała się i przytuliła mnie. – Napijesz się herbaty?
- Mamo, jest już późno, powinnaś się położyć.
- Nie. – kręci głową i już wiem, że nie da mi się wywinąć. – Muszę wiedzieć co się dzieje w życiu mojego syna.
                Schodzimy razem do kuchni, w której ja siadam przy blacie, a mama kręci się przy gazówce i wstawia wodę na herbatę. Przede mną leżą już kanapki i ciasteczka, a kubek z herbatą czeka tylko na to, żeby go zalać. Zapada cisza, a mama siada na krześle przede mną.
- To może powiesz mi dlaczego tak naprawdę przyjechałeś?
- Dla niczego konkretnego, mamo. – skłamałem, patrząc jej w oczy.
- Nicholas. – patrzy na mnie z powątpiewaniem. – Ja też czytam gazety i oglądam telewizję. Nie uda ci się mnie okłamać, więc może po prostu powiesz, o co chodzi?
- Mamo, nie chcę o tym gadać. To trudne.
- Co może być dla ciebie tak trudnego, że nie chcesz mi powiedzieć, ale śpiewasz o tym piosenki? – mruczy do samej siebie i podnosi się, żeby zalać herbatę parującą wodą. Kiedy siada, spogląda na mnie wymownie. Wzdycham, dobrze, że nikt nie widzi mojej zawstydzonej twarzy.
- Spotkałem się z Miley w Nowym Jorku. Powiedziałem jej, że jeśli chcę być ze mną, będę czekał na nią w dniu ślubu.
- Nick, dlaczego nie dasz jej odejść? Na pewno znajdziesz kogoś innego, lepszego, kto doceni to, jaki jesteś. Masz dopiero 20 lat, jesteś młody, ułożysz sobie z nim życie.
- Mamo, nie rozumiesz. My, ekhm, my… Spotykaliśmy się od czasu do czasu, aż spędziliśmy razem noc i… No wiesz, raz mówi mi, że mnie kocha, a następnego dnia dowiaduje się, że wychodzi za mąż.
- Oh, tak mi przykro. – łapie mnie za rękę. – A może ona nie jest dla ciebie?
- Mamo. – patrzę na nią twardym wzrokiem. – Kocham ją i nic tego nie zmieni. Nawet ty.

                Po nieprzespanej nocy, podczas której wsłuchiwałem się w uderzenia swojego serca, wstaję i wiem już, że nie ma odwrotu. Biorę prysznic, ubieram się, zerkam na zegarek i wiem, że to pora na wyjście z domu. 

                Miejsce, w którym jesteśmy umówieni, mieści się w centrum miasta, niedaleko kościoła, do którego ona zmierza, lub nie. Zostawiam samochód na parkingu i niezauważenie przechodzę przez centrum, aż do zacieniowanego parku, gdzie pomiędzy drzewami mieści się mała polanka. Kiedyś siadaliśmy tu razem i oglądaliśmy cienie grające na trawie. Trzymałem ją w ramionach, a ona śmiała się tak, że jej ramiona trzęsły się wraz z moimi.
                Za każdym razem zakochiwałem się w niej na nowo, choć nie wiem, czy to do końca możliwe.
                Zatracałem się w jej oczach każdego cholernego dnia. Byłem uzależniony od jej zapachu, dotyku, nawet głupiego, przelotnego spojrzenia.  Tkwiłem w całym tym bagnie ze świadomością, że ona nie wróci już do mnie, ale nie potrafiłem odpuścić. Odwiedzałem ją, uczyłem i byłem zawsze, kiedy mnie potrzebowała, ale nie doceniała tego. Była zbyt zapatrzona w niego.
                Ze złością cisnąłem kamień w pień starego drzewa, przy którym spotykaliśmy się za każdym razem, dzisiaj też tu czekałem, pewnie na marne. Wiem, że się nie pojawi, ale jakaś siła nie pozwala mi stąd odejść, więc stoję bezsilny na środku małej polanki. Zostaję tu tylko do dwunastej, przysięgam samemu sobie, choć tak naprawdę nie wiem, czy dotrzymam owej obietnicy.
                Przy niej jestem nikim. Ale kocham ją jak głupiec. To dziwne co miłość potrafi zrobić z człowiekiem. Na początku jest pięknie, jak w bajce, a potem wszystko się sypie, jakby miłość przemijała wraz z porami roku. Wiosną jest delikatnie i świeżo, latem jest pięknie i gorąco, jesienią jest łzawo i powoli dążymy do końca, zimą natomiast zostajemy sami. Właśnie do tego porównałbym jej miłość do mnie – do zimy, choć ja kochałem ją wyłącznie wiosną i latem.
                Od dłuższego czasu czuję, że nie potrafię kochać nikogo innego poza nią, a może nawet tego nie chcę, tak samo jak nie chce słyszeć ich weselnych dzwonów. Chciałbym spróbować jeszcze raz i zrobię to, jeśli tylko przyjdzie tu, zamiast kierować się w wyznaczone przez nich miejsce. Bo wiem, że niekończąca się miłość nie jest czymś, czego można się nauczyć, ale tak się składa, że ona sama mi ją pokazała.
                Poczułem ucisk, kiedy dzwon kościelny wybił dwanaście razy, a ja odwróciłem się w stronę dróżki, która prowadziła do domu. Nie ruszyłem się jednak z miejsca ani na krok. 
                Słońce odbija się od białej sukni, którą ma na sobie ubraną. Welon leży u jej stóp, a dół sukni umazany jest błotem. Podnoszę wzrok i widzę jej zapłakane oczy. Zdaje się, że nie tylko ja musiałem zmierzyć się z bólem w tych ostatnich tygodniach, które minęły od naszego ostatniego spotkania. Podchodzę bliżej, ale nie dotykam jej, bo wiem, że tego nie chce.
- Wyglądasz okropnie. – rzuca w moim kierunku, a jej zduszony głos mówi mi, że ma ochotę się rozpłakać.
- Powiedziała, co wiedziała. – wywracam oczami, a delikatny uśmiech wpełza mi na twarz.
- Więc… Przyszłaś?
Podnosi wzrok i potakuje.
- Nie mogłam za niego wyjść. Ja… Wiem, że cię kocham i wiem, że ty mnie też, ale potrzebuję trochę czasu. Nie miej mi tego za złe, ja też dużo przeszłam, wbrew pozorom.
- Wiem. – wzdycham, choć boli mnie serce, że to jeszcze nie teraz. – Zaczekam, obiecuję.
Nie wiem, czy nie popełniam błędu. Nie mam pewności, że nie zakocha się w kimś innym, ale zgadzam się, bo tym razem nie dam jej odejść.
- Chodźmy stąd.

                Zabieram ją do domku, który wynajął mój nowy menadżer. Wiedziałem, że niezależnie od decyzji, jaką podejmie, będę chciał spędzić kilka dni na uboczu.
                Zamykam za nami drzwi, żeby reszta świata nie wdarła się do środka. Nikt nie wie, że tu jesteśmy, ale teraz chcę mieć ją tylko dla siebie.
- Tam jest łazienka, jeśli chcesz skorzystać. – pokazuję palcem na drzwi po prawej stronie.
- Nie mam ze sobą żadnych ubrań.
- Dam ci coś mojego.
Z torby wygrzebuję szary dres i jakiś biały t-shirt.
- Dziękuję.

                Ciężko jest patrzeć, jak osoba, którą się kocha, męczy się. Jak powoli opada z sił i powstrzymuje cisnące się łzy. Od momentu, kiedy zamknęły się za nią drzwi łazienki, nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Wiem, że potrzebuje poukładać to sobie w głowie, więc nie chcę jej jeszcze sobą obciążać.
                Zamknąłem za sobą drzwi od drugiej sypialni, rozebrałem się i położyłem na łóżku, przykrywając się kołdrą do pasa. Przewróciłem się na drugi bok. Ciemność zajmuje cały mój pokój, a ja leżę z szeroko otwartymi oczami. Wsłuchuję się w ciszę i jestem spokojny.
                Podłoga skrzypi na korytarzu i drzwi uchylają się. Wstrzymuję oddech, kiedy Miley unosi kołdrę i wślizguje się pod nią, podciągając ją aż pod szyję. Choć jestem sparaliżowany, odwzajemniam uścisk, kiedy wtula się w moje ramiona.
- Kocham cię, Nicky. – mówi i brzmi to tak, jak kiedyś.
- Też cię kocham, Śmieszko. – odpowiadam, całując ją we włosy. Choć wiem, że będzie ciężko, wierzę, że uda nam się. Staniemy przeciwko całemu światu, jeśli będzie trzeba. Wiem, że oboje zrobimy dla siebie wszystko.

                Wbrew wszystkim przeciwnościom, które stają nam na drodze każdego dnia, życie warte jest każdego wysiłku. Moja mama zawsze powtarzała mi, że życie składa się z prób i dzisiaj wiem już, że miała co do tego rację. Pierwsze dni po powrocie Miley były trudne dla nas obojga. Prasa nie dawała nam przejść w spokoju od samochodu do domu, a co dopiero, gdybyśmy wyszli gdzie indziej. Świat oszalał na punkcie skrzywdzonego Liama, a nas dwoje opisywano jako bezdusznych. Przecież Hemsworth to taki dobry chłopak… Gdyby tylko wiedzieli. Sęk w tym, że choć połowa pracy była do nas negatywnie nastawiona, my mieliśmy siebie i naszych wspólnych fanów.  Przetrwaliśmy kolejną dla nas próbę.
                Nie mogę powiedzieć, że nasze życie jest teraz idealne. Kłócimy się czasem, jak na każdą parę przystało. To mogą być głupoty, jak na przykład, kiedy spotkamy się z moją rodziną, a kiedy odwiedzimy jej. Czasem jednak jest ciężej, kiedy nie mamy czasu, żeby spotkać się na pięć minut, kiedy oboje jesteśmy w trasie. To trudne, żyć w blasku fotoreporterów, a życie spędzać na czerwonym dywanie. Każdy, kto nie jest sławny, mówi, że chętnie zajął by nasze miejsce, ale gdy przyjdzie co do czego, to nie jest takie łatwe.
                W całym tym zgiełku sławy, tak naprawdę liczą się tylko pojedyncze momenty. Chwila, kiedy wychodzisz na scenę. Kiedy klękasz przez ukochaną dziewczyną i ofiarowujesz jej swoje serce, prosząc o to, by została twoją żoną. Kiedy patrzysz, jak idzie do ołtarza i masz pewność, że w jej sercu jesteś tylko ty. Kiedy kłócisz się z nią o bzdury, a potem godzisz się w zaciszu waszego mieszkania. Kiedy oboje wracacie do domu po długiej trasie i choć nie widzieliście się długo, nic nie mówicie. Słowa nie są potrzebne, ważna jest bliskość i ważna jest ta miłość, która promieniuje prosto z waszego serca, przebija się przez ubrania i dotyka tej drugiej osoby.
To ważne, żeby nie poddać się przy ani jednej próbie. Trzeba walczyć zarówno o swoją przyszłość, jak i o miłość, bo drugiej takiej już nie znajdziesz. Nigdy nie będziesz miał wpływu na to, kto pojawi się w twoim życiu, ale ważne jest to, abyś wiedział, kto ma w tym życiu zostać na zawsze. Kiedy raz dasz jej odejść, zdajesz sobie sprawę, że nic w życiu nie zdarza się dwa razy, że nigdy nie poczujesz się już tak samo, a każda chwila jest wyjątkowa, więc trzymaj się jej i nie daj odejść. Bądź szczęśliwy, tęsknij, kochaj i walcz. Nigdy, przenigdy, nie spuszczaj głowy w dół mówiąc, że nie dasz rady. Ja dałem, ty też sobie poradzisz.
Siadam na werandzie i wyczekuję czarnego samochodu, który powinien lada chwila przywieźć do domu moją żonę. Wyjątkowo to ja wróciłem pierwszy z trasy. Przeważnie mijaliśmy się gdzieś w drzwiach. Biorę w rękę biały kubek z kawą i upijam jej łyk. Na kolanach trzymam plik kartek, a między zębami ściskam długopis. Przygotowuję właśnie drugą solową płytę. Po sukcesie tej pierwszej, chwilowo stanąłem na laurach, ale teraz, kiedy wszystko jest spokojne, mam w końcu czas, żeby po raz drugi nagrać coś swojego.
Zdążyłem napisać zaledwie kilka słów, kiedy na kamiennej ścieżce prowadzącej do naszego domu, stanęła moja żona. Wygląda tak jak zwykle, smukłe dżinsy, trampki, biała bluzka pod koszulą. Jej włosy poruszają się delikatnie na wietrze, a ona uśmiecha się lekko i macha do mnie ręką. Zauważam, że ma na sobie moją koszulę, którą zostawiłem, kiedy odwiedzałem ją w trasie. Wierzcie lub nie, ale prawdopodobnie właśnie zakochałem się w niej na nowo. Odkładam kartki i idę w jej stronę. Kiedy jestem wystarczająco blisko, wyciągam do niej ręce i pozwalam, żeby swobodnie w nie wpadła. Całuję jej różowe usta.
- Cześć. – szepczę do jej ucha.
- Hej. – czuję na policzku, że się uśmiecha. Biorę jej bagaże i wchodzimy razem do domu. Nie udaje mi się zanieść ich dalej niż za drzwi, kiedy moja żona składa na moich ustach długi i naprawdę namiętny pocałunek.
- Musiałaś się nieźle stęsknić. – śmieję się, kiedy przypieram ją do drzwi.
- Nawet nie wiesz jak. – pociąga za dół mojej koszulki, kiedy ja zsuwam z jej ramion koszulę. Zjeżdżam pocałunkami na jej szyję. Owija mnie w pasie nogami. – Nick…
- Hm? – nie odrywam się od niej ani na milimetr, więc porusza się i łapie moją twarz w swoje dziewczęce dłonie.
- Chcę mieć dziecko.
Rozszerzam szeroko oczy. Zazwyczaj nasze rozmowy, albo lepiej, mój monolog, na ten temat, kończyły się kłótnią.
- Czemu?
Marszy brwi.
- Czemu teraz?
- Teraz jestem gotowa, żeby dać ci to, czego pragniesz.
- Na pewno? – pytam, na co ona kiwa głową. Chcę krzyczeć ze szczęścia, bo rodzina to coś, o czym zawsze marzyłem. Własna rodzina. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę ją planował… I to z nią.
- Nawet nie wiesz, jakim szczęściarzem jestem. – przejeżdżam dłonią po jej policzku. – Dzięki tobie.
Całuje mnie w usta.
- Kocham Pana, Panie Jonas.
- Ja Panią też, Pani Jonas.
Tym razem to ja wpijam się w jej usta i zaciskam dłonie na jej wypracowanych na pilatesie pośladkach.
- Więc zróbmy sobie tą dzidzię. – uśmiecham się i przenoszę ją do sypialni.
- Jestem za. – patrzę w jej oczy i widzę w nich swoją przyszłość, Miley Ray Jonas pozwala mi właśnie spełnić swoje największe marzenie. Ofiarowuje mi rodzinę.

                Nazywam się Nicholas Jerry Jonas. Mam 24 lata. Moje życie składa się z prób, wyzwań i niepowtarzalnych chwil. Nagrałem jedną płytę, jestem w trakcie pisania drugiej. Telefon zadzwonił do mnie kilka godzin temu i tym samym, wyciągnął mnie ze studia w trakcie nagrania. Siedzę na korytarzu, kiedy dobiega do mnie rozdzierający płacz. Jest on tak przejmujący, że prawie łamie mi serce. Ale jednocześnie jest wyjątkowy. Lekarz wychodzi z sali i składa mi gratulację. Jeszcze oszołomiony wchodzę na salę i przeżywam kolejną wyjątkową chwilę w swoim życiu. Moja żona trzyma na rękach nasze pierwsze dziecko. Mam córkę, chcę krzyczeć z radości, ale zamiast tego, całuję Miley w czoło i układam obok niej bukiet kwiatów, który zdążyłem kupić. Mała jest prześliczna, prawie tak piękna jak jej mama. Kocham ją od pierwszego wejrzenia, a kiedy oplata rączkę wokół mojego palca, coś we mnie pęka i pozwalam kilku łzom spłynąć po swoich policzkach.
- Dziękuję. – zwracam się do Miley, która tak samo jak ja, wpatruje się w naszą córkę.
- Za co? – pyta nie odrywając od niej wzroku. Wiem, że będzie idealną mamą.
- Za nią. – uśmiecham się i siadam na brzegu łóżka. – Za naszą rodzinę.
Odwraca wzrok i patrzy na mnie. Wiem, że ją boli, ale wyciąga rękę w moją stronę i kładzie mi ją na policzku.
- Ja też dziękuję, za to, że nie zwątpiłeś i nie poddałeś się tamtego lata. Dziękuję, że o mnie walczyłeś i razem stworzyliśmy wspólną przyszłość. To wszystko, czego kiedykolwiek chciałam.
- Nigdy się nie poddam, jeśli chodzi o ciebie i o nią.
Kiwam głową i przerzucam wzrok na córkę.
- Everly Kathryn Jonas.
- Hę? Sama to wymyśliłaś? – podnoszę brew patrząc na żonę.
- Tak, chcę, żeby miała wyjątkowe imię.
Zamyślam się na chwilę. Już jest wyjątkowa, jej życie także takie będzie, tata tego dopilnuje.
- Niech będzie, Everly Kathryn Jonas.

                Nazywam się Nicholas Jerry Jonas. Mam rodzinę. Jestem szczęśliwy. 

***
Dziękuję wam za wszystkie słowa, które do mnie kierowaliście. Za wasze opinie, te pozytywne i negatywne. Dziękuję, że czytaliście rozdziały i czekaliście, czasem bardzo długo, na te nowe. Wszystkie, i każda z was osobno, jesteście niezastąpione. To był dla mnie zaszczyt, że mogłam dla was pisać.
Jednak jak wszystko, i ta historia w końcu się skończyła. Może nie wszystko jest tak, jak sobie zaplanowałam, ale jestem całkiem zadowolona z końcówki. Szkoda się rozstawać z tym blogiem, tym bardziej, że po raz pierwszy pisałam z perspektywy chłopaka. Sama nie wiem, jak mi to wyszło, wydaje mi się, że inni chłopcy nie są tak uczuciowi, jak Nick w moim opowiadaniu, ale cóż, muzyk musi taki być :)
Niedługo poczęstuję was adresem nowego opowiadania, także zaglądajcie tu czasem!

I cóż, we łzach muszę was teraz pożegnać. Do zobaczenia na innym blogu, moi kochani.