Rozdział XII: Pod osłoną nocy.


            Dom.
Z zewnątrz zadbany, z czerwonym dachem, zupełnie jak z moich dziecięcych marzeń; otoczony ogrodem pełnym kwiatów, pachnących i kolorowych. Dom, który powinien być schronieniem. Dom, który stał się klatką, swego rodzaju więzieniem.
                Pusty. Bez emocji. Bez uczuć.
W środku, dostojnie urządzony, wyposażony w każdy możliwy sprzęt, spełniający każdą funkcję. Gdzieś pośród popiołów, zgliszczy i walk, Ja. Samotna, skrzywdzona, zrujnowana. Karmiąca się nadzieją, że kiedy on wróci, wszystko się zmieni. Natchnie dom życiem, z moich ust spije cały żal, jaki do niego miałam i poczujemy razem to, co czuliśmy na początku – miłość. Tymczasem wszystkie moje uczucia sprowadzały się do jednej, jedynej nadziei. Na zmianę.
                Niczym cień przesuwałam się po domu. W jednym pokoju komponowałam muzykę, w drugim zabijałam czas przed telewizorem, w kolejnym siedziałam przy oknie, tęsknie patrząc na taksówki przejeżdżające przez ulicę. Wyczekiwałam momentu, w którym jedna z nich zatrzyma się, a on wysiądzie z niej. Przejdzie przez bramę, otworzy drzwi i rzuci walizki, kiedy mnie zobaczy, tylko po to, by choć przez sekundkę skosztować moich ust, porwie mnie w ramiona i okręci wokół siebie. Z jego ust usłyszę dwa magiczne słowa, a dramat, w którym teraz żyje, magicznie rozpłynie się pod wpływem jego głosu. Marzyłam, aby był tu przy mnie.
                Spojrzałam na kalendarz, który pokazywał mi, że Liam powinien wrócić już kilka dni temu. Westchnęłam, załamując palce na swoich kolanach, komórka nie odzywała się od czasu, kiedy wyjechał na plan. Miesiąc temu. Wiedziałam, że nie ma właściwego wytłumaczenia, jakim mógł by się wysłużyć usprawiedliwiając tak długą ciszę pomiędzy nami. Właściwie już tego nie oczekiwałam, znając go, nie powie ani słowa na ten temat. Zamilknie, a jego oczy powiedzą mi wszystko to, co nie przejdzie przez usta. Jest tam i pławi się w luksusie, który mu zafundowałam, w sławie, którą zdobył dzięki mnie, żałuje, że nie widzi w tym mojego poświęcenia. Tego, co zostawiłam dla niego za sobą. Kogo, zostawiłam za sobą.
                Siła. Szukam jej w sobie od kilku dobrych tygodni.
                Przerażenie, strach, samotność.
              Uciekam przed tym wszystkim, przeraźliwie boję się zostać sama. Oprócz niego, nie mam nikogo. Co zrobię kiedy odejdzie? Upadnę, a w raz z tym, wszystko co wybudowałam wokół siebie, aby nie czuć bólu za każdym razem, kiedy wychodził. Strach przed samotnością, wszystko co trzyma mnie jako jedną całość. Upadek?, nie, to nie wchodzi w grę. Wiem, że kiedy zacznę spadać, na dole nie zastanę czyichś ramion, które uchronią mnie przed runięciem prosto w ziemię. Kiedy spadnę, nie podniosę się, bo nie będzie nikogo, kto by mi w tym pomógł. Zostanę sama, tam na dole, w miejscu owianym samotnością.
                Miłość.
         Dla mnie nie ma już smaku. Kiedyś kojarzyłam ją z truskawkami, zielonymi, później dojrzewającymi w dorodną czerwień. Pielęgnowaną, powolną, piękną. Teraz jest dla mnie pusta. Smakuje jej gorzkiej strony i zajadam się żałością. Mdli mnie od tego smaku, ale nie potrafię odpuścić. Łzy stają w moich oczach, ale siłą woli staram się je zatrzymać, pragnę być silniejsza, choć raz z nimi wygrać, ale w końcu znajdują drogę ucieczki i wolno spływają po policzkach. Automatycznie podnoszę się z miejsca, jak każdego popołudnia, dorzucam psom karmy do misek i napełniam te puste po wodzie. Kocham je, a one tę miłość odwzajemniają. Są ode mnie zależne, nie przeżyłyby bez mojej obecności i jestem im wdzięczna, że choć one doceniają to, że przy nich jestem i czuwam, aby było im jak najlepiej.
                Miłość nigdy nie odchodzi.
                Kłamstwo, mnie pozostawiła pośrodku tej burzy. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że nie kocham mężczyzny, który od kilku miesięcy zajmuje miejsce przy moim boku, czuję jednak, że pomiędzy nami tego już nie ma. Zatrzymuję się w miejscu, deszcz pada dookoła mnie. Uczucia, łzy, słowa, nic już nie jest tu potrzebne, burza nie chce przejść, a zamiast tego, wciąż uparcie wisi nad nami. Dlaczego, do cholery nie da nam świętego spokoju?!
                Wiara.
                Uparcie wierzę, że kiedyś zza chmur naszych pustych uczuć, wyjrzy słońce. Ogrzeje nasze twarze i serca, popchnie nas na powrót ku sobie. Znajdziemy drogę powrotną do domu, razem, trzymając się za ręce. Zamkniemy za sobą drzwi, a promienie jasnego słońca, będą pukać do naszych okien. Będą chronić niebo przed chmurami, a nasz związek przed ponownym deszczem. Wiara, tylko ona mi już pozostaje.

                Serce podchodzi mi do gardła, kiedy jedna z przejeżdżających taksówek zatrzymuje się pod posesją. Podchodzę do okna i zauważam kto w niej wysiada. Serce zmienia swój rytm, uderza co raz to mocniej. Wrócił. Obserwuję go, jak zmierza w kierunku drzwi krótką, piaszczystą ścieżką. Pośród zmierzchu nie widzę jego oczu, ani wyrazu twarzy. Teraz jest oświetlony nienaturalnym światłem od ogrodowych lampek. Nie zwróciłam nawet uwagi, że kolejny dzień przeleciał mi przez palce, a mrok zajął się już nie tylko moją duszą.
                Otwiera drzwi i słyszę jego kroki, odwracam się w jego stronę, a on przeszywa mnie swoim zimnym wzrokiem. Moje serce zatrzymuje się. Na jego twarzy zakwita uśmiech, cyniczny, kiedy otwiera przede mną ramiona, a ja wpadam w nie bez zastanowienia. Wie, że mnie ma, posiada. Wie, że bez niego nie istnieję, nie ma dla mnie żadnej przyszłości poza jego gorącymi ramionami.
                Nie mówi ani słowa, rozluźnia uścisk, a ja wiem, że powinnam się już odsunąć, jednak pozostaję w nim jeszcze parę chwil dłużej, właściwie wymuszam to na nim. Tyle, że ja tego potrzebuję.
                Odwraca się i zabiera z ziemi walizki, rzuca mi spojrzenie i idzie na górę. Kieruję się za nim, a moje ciało drży. Znajduję go w sypialni, stoi przy oknie, oświetlony poświatą gwiazd. Wygląda pięknie, jak mężczyzna z moich marzeń. Po cichu skradam się do niego i oplatam jego ramiona, choć nie jestem w stanie objąć ich w całości. Całuje moją dłoń, ale nie odwraca się. Przejeżdżam dłońmi po jego klatce i ciągnę za dłonie, aby obrócił się w moim kierunku. Kieruje swój wzrok prosto w moje oczy, zostawia mnie i gasi jedyną palącą się lampkę w pokoju. Wraca i przytula mnie od tyłu. Nachyla się i czuję jego oddech na swojej szyi. Przeszywa mnie dreszcz, czuję napięcie, ekscytuję się pod wpływem jego dotyku.
- Witaj, najdroższa. – szepce do mojego ucha. Palcem przejeżdża po moich policzku i odsuwa włosy do tyłu. Odciska usta na mojej szyi i kieruje się ku górze. – Stęskniłem się. – przygryza płatek mojego ucha i pocałunkami snuje drogę do mojego policzka, aż odwraca mnie do siebie i lekko muska moje wyczekujące usta. – Wiesz, że liczysz się tylko ty. – mój oddech znacznie przyspiesza. Zarzucam dłonie na jego kark. – Jedna, jedyna. – tymi słowami pozbawia mnie wszelkich oporów. Dłońmi jeździ po moim ciele, po plecach, a ustami wkrada się w zagłębienie mojej szyi. Odchylam głowę do tyłu, wciągam głęboko powietrze. Ściska moje pośladki i podnosi mnie za nie do góry. Nie protestuję, oplatam nogi wokół jego bioder. Razem opadamy na sypialniane łóżko. Spragniona jego dotyku, nie tak szybko pozwalam mu odsunąć się. Wpijam się w jego usta, może zbyt nachalnie, może zbyt namiętnie, a może zbyt szybko. Świat przestaje istnieć, nie liczy się. Zjeżdża pocałunkami niżej, szarpie się z guziczkami mojej koszuli, aż prostuje się i zręcznie je rozpina, patrząc mi głęboko w oczy. Widzę w nich pożądanie, pewność siebie i satysfakcję. Zmuszam swoje powieki do opadnięcia. Oddaję mu się, poddaję się chwili. Uchylam powieki, kiedy moja koszula leży już gdzieś na ziemi. Spragnionymi dłońmi pozbawiam go jego koszulki, aby zaraz zobaczyć przed sobą skrawek idealnego ciała. Podnoszę się i zmuszam go do zamienienia się pozycją. Siadam okrakiem na jego biodrach. Przejeżdżam po jego torsie i oblizuję usta, zza jego warg wyrywa się gardłowy śmiech, przyciąga mnie do siebie i całuje. Pomiędzy naszymi językami wynika walka o to, kto prowadzi. Oczywiście, że on. Cała sztywnieje, kiedy koronkowy stanik z cichym szelestem spada gdzieś poza łóżku. Obraca nas, dużymi dłońmi pieści moje piersi, całuje je i przygryza, podczas gdy ja zaciskam dłonie w jego włosach. Jęk wydobywa się z moich ust, a jego mina pokazuje mi, że czerpie z tego satysfakcję. Zębami zahacza o spodnie, nisko opuszczone na moich biodrach. Rozpina zamek i ciągnąc za nogawki, wręcz zrywa je ze mnie. Ustami błądzi po moich udach, wsuwa palce pod cienki materiał czerwonych majtek. Sprawia mi przyjemność, dotyka mnie tak, jakby doskonale wiedział co chodzi mi po głowie. Kolejny jęk tylko go napędza. Przejeżdża dłońmi po moich biodrach i rozrywa materiał na nich osadzony. Nie czuję wstydu ani skrępowania przed jego pożerającym wzrokiem. Przyciągam go do siebie i szarpię się z zamkiem jego spodni, z bokserkami idzie mi o wiele szybciej. Przejeżdża dłonią po moich włosach i odgarnia je z mojej twarzy. Wbijając wzrok w moje oczy, wchodzi we mnie, a ja nie mogąc się powstrzymać, pojękuję cicho. Jego ruchy stają się szybsze i bardziej stanowcze, czuję, że moje oczy zachodzą mgłą. W tej sferze istniał tylko on. Słyszę jego oddech przy swoim uchu i uśmiecham się, zagryzając wargę. Przyciągam go bliżej, pragnę poczuć go mocniej, szybciej i prawie, aż do bólu. Wykrzykuję jego imię, a on ucisza mnie pocałunkiem. Zaciska dłonie w pięści na poduszce przy mojej głowie. Tej nocy pozwalam mu się posiąść. Zamykam oczy, za którymi widzę małe gwiazdki. Moje ciało faluje i zaciska się wokół niego. W pewnej chwili oboje nieruchomiejemy. Ja z głośnym jękiem, on z cichym, satysfakcjonującym. Ostatni raz muska moje zaschnięte usta i opada obok mnie. Odwracam głowę, by na niego spojrzeć, uśmiecha się, chociaż jego oczy są zamknięte. Tej nocy dałam mu wszystko, czego chciał. Odwrócił się, bym za chwilę mogła usłyszeć jego ciche pochrapywanie. Tłumaczę sobie, że jest po prostu zmęczony, ale wiem, że to nie to. Dostał to, czego chciał, a ja byłam na tyle głupia, by dać mu omamić się długo wyczekiwanymi słowami.
                Czy to miłość? Być może… Pewnego dnia. Dzisiaj kocha mnie tylko przy zgaszonych światłach. Jutro oboje będziemy dla siebie tylko trucizną, a ja zmuszona będę błagać o jeden, drobny gest, ukazujący jego uczucia. Lub po prostu skłamie, znów pod osłoną nocy, zamydli mi oczy, a ja ulegnę, bo doskonale zdaje sobie sprawę, że do niego należę. 

***
Szczerze? Strasznie mi się podoba, nie wiem jak wam, ale ja jestem całkowicie zadowolona :d Napisałam rozdział jako Miley, żebyście w pewnym sensie mogli postawić się również w jej sytuacji, chciałam pomóc wam ją zrozumieć choć trochę. 
Matury w końcu się skończyły, więc mogę poświęcić się rozdziałom dla was i popracować nad nowym wyglądem :d Mam nadzieję, że i wy nagrodzicie mnie prezencikami w postaci komentarzy :)

Do następnego, Kochani <3

6 komentarzy:

  1. Kochana, cudowny rozdział, przeczytałam nie mogąc się oderwać. W pewnym sensie umiem się postawić w jej sytuacji i ją rozumiem, az boli czytając to i rozumiejąc, że miało się podobnie kiedys... Toksyczna miłość... Czekam na NN <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział pisz kolejny :D
    Necia_Jonas

    OdpowiedzUsuń
  3. jezu przecież to jest niesamowite! cudowne po prostu. strasznie przeżyłam ten rozdział, bo udało mi się wczuć w Miley. świetny rozdział, kochana ♥
    Tusia_XoXo

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie mi jej szkoda. Biedulka, a co do rozdziału też mi się podoba :)


    Emm

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega się cieszę, że częściej się pojawiają wpisy.
    Mam nadzieję, że wena przyjdzie i znowu strzelisz nam rozdział, że się poskładamy <3
    tak więc czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałam cię informować, a więc jestem. ;) Po dość długiej przerwie powracam na fortecy strachu z rozdziałem jedenastym, zapraszam!

    OdpowiedzUsuń