Patrzyłem jak kubek spada w dół i rozpryskuje się po
ziemi. Czarna kawa strumieniem skapywała ze stołu. Nie potrafiłem się ruszyć,
nie potrafiłem otworzyć ust ani wypowiedzieć pojedynczego słowa. Coś ciemnego
rozlało się po moim ciele, jak kawa która zakrywała sobą podłogę.
Nie rozumiem.
Kap… Jest zaręczona? Przecież obiecała.
Kap… Wybaczyła mu? Wczoraj mówiła, że wróci do mnie.
Kap… Wczoraj, właśnie wczoraj, była cała moja. Tylko
moja.
Oparłem głowę na ramionach, a łzy z bezsilności
potoczyły się po mojej twarzy. Udało jej się, złamała mnie. Złamała tak mocno,
że miałem ochotę sam zakopać się pod ziemią. Pierwszy raz w życiu poczułem, że
nie chcę już żyć, bo życie bez niej nie ma dla mnie sensu.
Nim się zorientowałem, pakowałem swoje rzeczy do torby.
Nie kontrolowałem tego co robię, a usta miałem zaciśnięte. Co jakiś czas moje
oczy zachodziły mgłą. Nie mogłem tu zostać ani chwili dłużej. Nie potrafiłem
patrzeć na łóżko, w którym spała przy moim boku. W którym wyznawała mi miłość i
obiecywała, że już nigdy nie zostawi. Wierzyłem w każde jej słowo. Wierzyłem
jej, aż do teraz.
Złapałem zapakowaną torbę i powoli zszedłem po
schodach. Na blacie zostawiłem kartkę rodzicom, że wracam do Nowego Jorku
tylko, że przełożyłem wyjazd o kilka dni wcześniej. Nie chcę, żeby widzieli
mnie w takim stanie. W ogóle nie chcę, żeby mnie widzieli.
Podałem kierowcy adres domu Marshalla i oparłem się o
siedzenie. Myśli tłoczyły się w mojej głowie sprawiając, że chciało mi się
krzyczeć. Byłem zraniony jak nigdy dotąd. Nie potrafiłem dopuścić do siebie
myśli, że już nigdy nie będzie tak jak powinno. Za kilkanaście lat nie będę
miał domu z ogródkiem i dziećmi w środku. Nie będą biegały wokół nas i nie będą
czekały za kulisami, kiedy będę grał koncert. Nie wezmę pięknego ślubu, bo
kobieta, której dałbym swoje nazwisko przyjmie je od kogoś innego. Nie będę
miał przyszłości, o której śpiewałem w swoich piosenkach. W tym momencie,
siedząc w żółtej taksówce w ogóle nie widzę swojego przyszłego życia. Widzę
tylko ciemność, która towarzyszy mi na każdym kroku.
Zostawiłem torbę w bagażniku i poprosiłem kierowcę,
żeby na mnie zaczekał. Schowałem ręce w kieszeniach i skierowałem się do drzwi
wejściowych. Nim zapukałem, pojawił się w nich Marshall.
- Piwo czy wódka? –
zapytał zanim zdążyłem otworzyć w ogóle usta. Pokręciłem głową i pierwszy raz
tego dnia cień uśmiechu pojawił się na moich ustach.
- Przyjechałem się
pożegnać. – wskazałem ręką na taksówkę. – Jadę promować koncert.
Spojrzał na mnie spod
uniesionych brwi.
- Uciekasz, Nick.
- Być może. –
podniosłem głowę i spojrzałem w słońce. Świeciło jaskrawe gdzieś wysoko na
niebie i było w nim coś tak odległego, zdystansowanego, że jego piękno
przebijało się przez moje ciało. – Pewnie czytałeś dzisiejszą gazetę. – pokiwał
głową, a ja zagryzłem usta od środka. – Nie mogę tu być, kiedy ona jest
jednocześnie tak blisko i daleko. Nie potrafię, Marshall.
Westchnął.
- Ta baba zniszczyła ci
życie, a ty wciąż ją kochasz. – pokręcił głową. – Jesteś niesamowity, Nick.
Jedź do tego swojego miasta marzeń i spełniaj marzenia. – uśmiechnął się i
poklepał mnie po ramieniu. – Znajdź sobie kogoś, kto cię doceni i bądź
szczęśliwy. Szerokiej drogi, przyjacielu.
Wpadliśmy sobie na
chwilę w ramiona. Byłem tak wzruszony jego słowami, że nie mogłem otworzyć ust,
żeby coś powiedzieć.
- Do zobaczenia. –
rzuciłem przez ramię i wsiadłem do taksówki. Obejrzałem się przez ramię i
zobaczyłem, że Marshall nie wszedł jeszcze do domu. Uśmiechnąłem się, bo
wiedziałem, że on jako jedyny nigdy mnie nie zostawi. To raczej ja zostawiam
go.
Z trudem przebiłem się przez lotnisko pełne
paparazzich, którzy już wiedzieli o moim wyjeździe. Pewnie zauważyli taksówkę
przed moim domem i torbę, którą niosłem w ręku, kiedy wychodziłem. Przeszedłem
przez odprawę i pomachałem fanom, po czym wsiadłem do samolotu i zająłem swoje
miejsce. Chciałem wyłączyć się i przestać myśleć o wszystkim, ale nie mogłem.
To zabijało mnie od środka. Uczucie straty trzymało w pięści moje płuca i nie
pozwalało w pełni oddychać.
Późnym wieczorem zameldowałem się w hotelu i
wjechałem windą na górę do swojego pokoju. Rzuciłem torbę i stojąc na środku
pokoju, zastanawiałem się, co dalej? Co mam robić, kiedy czuję, że wszystko
straciło już sens.
Z płucami pełnymi powietrza podszedłem do okna, które
rozciągało się od podłogi do sufitu i od jednej ściany do drugiej. Oparłem ręce
o zimną szybkę i pochylając głowę, spojrzałem w dół. Obserwowałem wszystkich
tych ludzi, małych i obcych, ale pewnie przez kogoś kochanych, mających na
świecie swoją drugą połowę, powierzających jej swoje sekrety i marzenia,
obiecujących dozgonną miłość. Zapragnąłem znaleźć się tam między nimi. Chciałem
zostawić wszystkie swoje problemy w tym pokoju, zamknąć je na klucz i nie
otwierać już nigdy więcej. Pragnąłem, by zostały tu na górze na tyle wysoko,
żeby nikt inny nie mógł ich dosięgnąć.
Słoneczny dzień zamienił się w chłodną noc.
Zgasiłem lampkę i położyłem się spać, przypominając
sobie, że za kilka godzin znów nastanie dzień, a ja będę musiał żyć. Oddychać,
uśmiechać się i funkcjonować normalnie, pomimo dziury wypalającej sobie miejsce
w mojej piersi.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Niechętnie otworzyłem
oczy i przetarłem je ręką. Usiadłem, wypuściłem powietrze i pilnowałem samego
siebie, żeby zaczerpnąć je z powrotem. Wstałem chwiejąc się na nogach i otworzyłem
drzwi.
- Śniadanie, Panie
Jonas. – machnąłem ręką, pozwalając mu wejść i podziękowałem, kiedy wychodził.
Nie miałem ochoty na jedzenie, więc odsunąłem tacę na bok i usiadłem na łóżku.
Zacząłem pisać wers za wersem i stawiać nutę za nutą,
a piosenka nabierała powoli kształtu. Moja osobista terapia dawała mi swoistą
satysfakcję. Przelewałem swoje uczucia na papier, kiedy zadzwonił telefon, a na
wyświetlaczu pokazało mi się zdjęcie Demi. Nie chciałem odbierać, bo wiem, po
co dzwoni, ale odebrałem ze strachu, że mogło jej się coś stać.
- Cześć, masz czas na
studio?
Zmarszczyłem brwi i
zamrugałem kilka razy, rozglądając się dookoła, już sam zwątpiłem w to, czy
naprawdę wyjechałem z LA.
- Dems, jestem w Nowym
Jorku. – stwierdziłem pewnie.
- No co ty nie powiesz?
– zironizowała. – Też czytam gazety, Nicholasie. – prawie zobaczyłem jak
uśmiecha się po drugiej stronie.
- Też pracujesz nad
płytą?
- Nie, ty pracujesz i
zaproponowałeś mi duet, nie pamiętasz? – zaśmiała się.
- Pamiętam, ale dopiero
przyleciałem i nie kontaktowałem się z wytwórnią.
- Nick, jestem w studiu
na Piątej Alei, przyjedź za godzinę, będę czekać.
- Okey.
Rozłączyłem się i odłożyłem
gitarę na miejsce, a kartkę z piosenką schowałem w portfelu. Nie dokończyłem
jej jeszcze, ale chciałem pokazać ją Demi. Westchnąłem i wstałem.
Weź prysznic, Nick – poleciłem samemu sobie i
skierowałem się w stronę łazienki. Żyj normalnie, powtarzałem sobie w myślach.
Godzinę później, po serii poleceń wydawanych samemu
sobie, w końcu wszedłem do studia i uściskałem przyjaciółkę, która powitała
mnie w drzwiach. Oczywiście ochrona musiała pomóc przejść mi te 10 metrów
dzielących taksówkę od drzwi. Taka cena sławy, stwierdził jeden z nich.
Wypuściłem ją ze swoich ramion i ramię w ramię
udaliśmy się do pokoju nagrań.
- Zgaduję, że nie
chcesz o tym gadać. – odezwała się pierwsza, wciąż patrząc przed siebie.
- I masz rację. –
pokiwałem głową.
- Tylko, że… Dobra, nie
nalegam, ale powinniście pogadać. Wiem, że to trudne, zwłaszcza w tej chwili,
ale jest więcej historii niż zdajesz sobie z tego sprawę.
- Dems, to naprawdę
nieodpowiednia chwila na to. – uśmiechnąłem się resztkami sił i z portfela
wyciągnąłem kartkę z nową piosenką. – Chcesz posłuchać nowej piosenki?
- Jasne. – uśmiechnęła się
i podała mi gitarę stojącą wcześniej w kącie pokoju.
- Nie dokończyłem je
jeszcze, ale… Zrozumiesz.
Pokiwałem głową i
przejechałem palcami po strunach.
- Próbuję zasnąć, ale
budzisz mnie, bo staram się ujrzeć dobrą stronę zamiast czuć się dobrze. Nie
chcę słyszeć gongu weselnych dzwonów. Przepraszam za moją ostrą reakcję,
zaskoczyłaś mnie. I jeśli mam być szczery, mam nadzieję, że przyłapiesz mnie na
okazywaniu, jak jestem szczęśliwy. Nie pozwolę ci zauważyć prawdy, bo jeśli
przypomnisz sobie, nasza rocznica przypada na jedenastego czerwca. Nie, nie
chcę kochać, jeśli to nie jesteś ty. I nie chcę słyszeć weselnych dzwonów. Może
spróbujemy ten ostatni raz? Ale nie chcę słyszeć gongu weselnych dzwonów.
Spojrzałem na nią. Na
jej twarzy dostrzegłem zamyślenie i to jak odległa wydawała mi się teraz. Po
chwili po jej policzkach potoczyły się łzy.
- Demi, co się…
- Nick. – wydusiła nie
dając mi dokończyć. –Wiem, że w tej chwili jesteś zrezygnowany, prawdopodobnie
nie masz na nic ochoty – cóż, miała rację. – ale jeśli nie chcesz jej stracić
to ona koniecznie musi usłyszeć tą piosenkę.
- Nie. – pokręciłem głową
i westchnąłem. – Nie zadzwonię do niej ani nie napiszę i nie wspomnę jej
imienia. Nie wiem, co mam robić, chyba dam jej po prostu odejść… Teraz najważniejsze
jest dla mnie nauczenie się, jak żyć. Jak oddychać i jak spełniać marzenia.
Miley zawsze będzie miłością mojego życia, to nie tak, że wymarzę ją ze swojego
świata, zawsze będzie dla mnie wyjątkowa, ale to jasne, że wybrała kogoś
innego. Demi, byłbym gotów jej się oświadczyć, gdyby nie zrobiła tego, co
zrobiła. Oddałbym jej swoje nazwisko, ale… Cóż, nie wszystko zawsze idzie po
naszej myśli. – obróciłem się i starłem palcami łzy z jej policzków. – Nie płacz,
bo nie chcę słyszeć twojego zachrypniętego głosu na mojej piosence.
- Oh, chrzań się, Nick.
– mruknęła i przewróciła oczami. – Daj mi tekst i idź przodem, mądralo, ja
pójdę po coś do picia zabiorę i Eddiego, żeby monitorował nagranie.
Zamknęła za sobą drzwi,
a ja stanąłem w miejscu i położyłem dłoń tam, gdzie biło moje serce. Nie wiem, skąd
zebrało się we mnie tyle sił, żeby otworzyć się przed Demi. Teraz z pewnością
mnie one opuściły, ale trzymałem się ich rękoma, tak jak tonący stara się
uchwycić rękoma cokolwiek.
Nie
mogę utonąć.
I schowam swoją dumę do kieszeni
Jesteś jedyną, którą kocham
I mówię "żegnaj"
Jesteś jedyną, którą kocham
I mówię "żegnaj"
***
Jeszcze dwa! A nowe
opowiadanie szykuje się, oj szykuje :)
Trochę mi zajęło
pisanie tego rozdziału i nie powiem, męczyłam się nad nim co pewnie obniżyło
jego jakość, ale ostatecznie uznam, że ujdzie, a nawet jestem zadowolona z
niektórych jego momentów.
Wiem, że namieszałam ze
wszystkim, ale w tym opowiadaniu chodzi o przewrotność losu i przewrotność
miłości. Raz są wzloty, raz upadki, a życie nigdy nie układa się tak, jak sobie
to planujemy. Pomimo tego, warto wierzyć do samego końca.
Do napisania :)
Ciekawy rozdział, jak każdy z resztą :) czekam na końcówkę i następne opowiadanie : )
OdpowiedzUsuńPomimo tego co tutaj pokręciłaś nadal cię kocham, i baaaaaaardzo wyczekuję co się wydarzy dalej a jednakowo nie chcę, żeby to się kończyło :(
OdpowiedzUsuńKochana cudowny rozdział mi bardzo przypadł do gustu mimo, że Nick znowu ma złamane serce, ale licze na to, e jednak to ma wyjasnienie <3
OdpowiedzUsuńJaki smutny rozdział. Jejkuuu. Ale ja-masochistka takie najbardziej lubię... Naprawdę dobrze napisane :D Ale biedny Nick. I kochana Demi, trzeba to jej przyznać :D Co on by bez niej zrobił.
OdpowiedzUsuńTylko muszę ponarzekać na to, na co zawsze narzekam, kiedy coś mi się podoba. Dlaczego tak krótko?! Kiedy następny rozdział? Pisz, pisz,pisz. Czekam na dalej :D
Pozdrawiam ;)
O nie, nie, nie! Co ta Miley wyrabia?! Jak ona tak może?! :( Kurcze ten rozdział totalnie mnie zaskoczył, nie spodziewałabym się takiego obrotu spraw. Nie po tym co zaszło między Niley. :D Ale no mam nadzieje, że to wszystko jakoś się rozwiąże. Już nie mogę doczekać się kolejnego, Kochana. <3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :) Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńto zes mnie zaskoczyla O.o myslalam ze juz koniec Miam a tu prosze. Cos czuje ze tamta noc Niley moze miec konsekwencje ( dzidzi Niley jejku to by bylo *,* ) tak czy siak rozdzial jest zaje*isty jak zawsze zreszta . Czekam na nn niecierpliwie , mam nadzieje ze niedlugo sie pojawi
OdpowiedzUsuń